Historia Jana Żurowskiego, 90-latka z Pękanina

10 września 2023 r. mieszkaniec Pękanina – Jan Żurowski obchodził dziewięćdziesiąte urodziny. Bohater tego artykułu urodził się w Ostrowie (dawne województwo lubelskie, powiat Hrubieszów, gmina Krystynopol). Rodzice Karol i Maria (z domu Steciuk) zajmowali się gospodarstwem i mieli trójkę dzieci: Władysławę, Jana i Jadwigę. Rodzina utrzymywała się z ziemi i hodowli zwierząt: krów, koni, świni i drobiu.
Jan Żurowski do szkoły uczęszczał w Ostrowie i tam ukończył cztery klasy.
W 1939 r. wybuchła II wojna światowa. Najpierw do Ostrowa dotarli Niemcy (przy granicy), z drugiej strony przybyło wojsko radzieckie, które stacjonowało przy rzece o nazwie Sołokija (będącej dopływem Bugu) - dodaje bohater naszej opowieści. Rzeka ta stanowiła granicę między obozami wojska niemieckiego i radzieckiego.
Wojna była wielkim okrucieństwem, ale ludność cywilna nie ucierpiała na dużą skalę w rejonie Ostrowa. Najgorsze miało nadejść. Po mordach na Wołyniu, nacjonaliści ukraińscy ruszyli w stronę Galicji.
Roku 1943 Jan Żurowski nie zapomni do końca swoich dni. W Wielki Czwartek banderowcy napadli na jego rodzinną wieś, w której do tej pory zgodnie żyli Polacy i kilka rodzin ukraińskich. Dosłownie w kwadrans cała wieś stanęła w ogniu. Mały Janek z siostrą i mamą uciekli z domu w stronę szkoły na polecenie ojca i to uratowało im życie. Senior rodu Żurowskich, który 13 lat służył w kawalerii i walczył m. in. pod Moskwą, nazwany przez syna „frontowym człowiekiem” bronił centrum wsi z innymi mężczyznami od 4:00 w nocy do 11:00 następnego dnia. Kobiety i dzieci wiedziały o tym, że należy uciec do szkoły i kościoła, a ich mężowie bronili dobytku.
Część ludzi schroniła się na stacji kolejowej, gdzie stacjonowało niemieckie wojsko. Później okazało się, że kobiety i dzieci, które uciekły na dworzec zostały otoczone przez kureń Ukraińskiej Powstańczej Armii Tarasa Onyszkiewicza „Hałajdy” i rozstrzelane. Około godz. 11 na odgłos strzelaniny do Ostrowa z Krystynopola przybył oddział niemiecki, wobec czego banderowcy wycofali się w kierunku wsi Parchacz. Innym powodem odwrotu Ukraińców było śmiertelne zranienie w walce „Hałajdy” (zmarł 1 kwietnia). Dla ocalonych z rzezi Niemcy podstawili platformy kolejowe, które wywiozły ich do Jarosławia, Przeworska i do dalszych stacji. Żurowscy trafili do Łańcuta. Stamtąd ludność rozproszyła się i zaczęła szukać schronienia u obcych ludzi.
W dniu wyjazdu do Łańcuta w Ostrowie spalono kościół i szkołę… Banderowcy wracali do Ostrowa i zabijali starszych mieszkańców, którzy nie zdecydowali się opuścić wsi, co trwało do marca 1946 r. Jan Żurowski ze łzami w oczach wspomina śmierć dziadków Steciuków mieszkających na końcu wsi, którzy nie wierzyli w brutalne ataki nacjonalistów i nie uciekli przed przeznaczeniem. Dziadka zabito na środku podwórka, babcię znaleziono martwą w zgliszczach budynku gospodarczego - dodaje.
Dziewięćdziesięciolatek z Pękanina z przejęciem przytacza pełną grozy opowieść o stryjach. W 1946 r. mój ojciec Karol i stryj Franek, stryj Jaśko i stryjenka Agnieszka wybrali się do Ostrowa, by zobaczyć ukochaną wieś i gospodarstwa po trzech latach od feralnej nocy - mówi. Czwórka tych osób rozdzieliła się, ojciec ze stryjem Jaśkiem poszli dłuższą trasą - drogą, stryjenka Agnieszka ze stryjem Frankiem wybrali spacer torami w kierunku Krystynopola. Cała czwórka miała się spotkać na miejscu w Krynystopolu. Po kilku godzinach oczekiwania zaniepokojony Karol Żurowski wiedział, że wydarzyło się coś złego. Stryj Franek ze stryjenką Agnieszką nie wrócili tego dnia i ślad po nich zaginął. Nikt nie wie, co się z nimi stało…
Z Łańcuta Żurowscy trafili do Husowa, gdzie za kawałek dachu nad głową pomagali w gospodarstwie i tak żyli przez dwa lata. W 1947 r. rodzina przeniosła się do Nowego Dworu, senior rodu Żurowskich wykupił gospodarstwo ukraińskie i tam „gospodarzył”, ale obrabiał też ziemie w Ostrowie. Życie po takich dramatycznych wydarzeniach było bardzo trudne. Rodzinie towarzyszył nieustannie strach. Dobre się pamięta długo, a złe jeszcze dłużej – dodaje Jan Żurowski.
Zgodnie z podpisaną 15 lutego 1951 r. w Moskwie umową o zmianie granic, zawartą pomiędzy PRL a Ukraińską Socjalistyczną Republiką Radziecką, będącą częścią ZSRR, Polska oddała cztery gminy: Krystynpol, Bełz, Chorobrow i Uhnów oraz fragmenty trzech kolejnych: Warąża, Dołhobyczowa i Tarnoszyna. W ten sposób Żurowscy zostali przymusowo wysiedleni i trafili transportem kolejowym do Sławna. Następnie dotarli do Pękanina, gdzie zajęli lepiankę, rozkradzioną i zniszczoną przez szabrowników.
Kilka ładnych lat trwały remonty i doprowadzenie gospodarstwa do dobrego stanu - podkreśla Jan Żurowski. Osiemnastolatek wraz z siostrami pomagał rodzicom w gospodarstwie i długo miał poczucie, że z Pękanina będzie znów trzeba uciekać. Uczestniczył w pracach polowych, doglądał inwentarza, wypasał bydło. Tu - na „ziemiach odzyskanych” ukończył siódmą klasę szkoły podstawowej w Dąbrowie.
Żurowscy zaczęli budować swoje gospodarstwo, powoli zyskiwali stabilizację i spokój. Tęsknota za rodzinnymi stronami nie minęła nigdy, a poczucie, że Niemcy wrócą i znów będzie trzeba uciekać tkwiło w nich przez długie lata…
Jan Żurowski swoją żonę Mariannę poznał w Siecieminie w 1957 r. Tam co niedziela gromadzili się mieszkańcy podczas mszy świętej. 27.07.1958 r. to data ślubu Państwa Żurowskich. Urodziła im się piątka dzieci: Zbigniew (1959), Lilla (1960), Wiesław (1961 – zmarł po dwóch tygodniach), Marek (1963) i Bogumił (1965). Przy życiu pozostają Lilla i Bogumił, którzy wraz z dziećmi pomagają Mariannie i Janowi, choć ci są bardzo niezależni.
Młode małżeństwo ciężko pracowało, by godnie wychować dzieci. Uprawiali ziemię, hodowali zwierzęta. Jan Żurowski wyrabiał drzewo w lesie, jego żona Marianna zbierała w lesie jagody, grzyby. Mieliśmy mnóstwo obowiązków, ale był czas na spotkania z rodziną i sąsiadami – dodają seniorzy. W 1995 r. Państwo Żurowscy przepisali gospodarstwo dzieciom. Do dziś żyją w domu, którym Jan zamieszkał w 1951 r. Mimo chorób, doskonale sobie radzi, z żoną tworzy bardzo pogodne małżeństwo. Ich dumą jest dziesięcioro wnuków oraz trzynaścioro prawnuków.
Jan Żurowski – dziarski i uśmiechnięty dziewięćdziesięciolatek się nie nudzi. Kosi trawę, tnie drzewo piłą. Jest ciągle w ruchu. Czasem aż za bardzo – dodaje żona Marianna.
Z jego twarzy nie schodzi uśmiech. Mimo tragicznych przeżyć, które na zawsze pozostaną w jego pamięci, cieszy się każdym dniem spędzonym u boku żony. Wielką radość przynoszą mu odwiedziny bliskich – córki, syna, wnuków i prawnuków. W niedzielę, 10 września najbliżsi przygotowali specjalnie dla Dziadka Janka niespodziankowe przyjęcie urodzinowe. Wzruszeniu nie było końca…
Panu Janowi raz jeszcze życzymy dobrego zdrowia, samych radosnych dni u boku żony i w otoczeniu najbliższych. 200 lat!