Historia Genowefy Dul, stulatki z Malechowa

Genowefa Dul z Malechowa, stulatka, która urodziny świętowała 13 września br. z listem gratulacyjnym.

Genowefa Dul, z domu Rędzia, urodziła się 13 września 1922 r. w poznańskim Parzynowie. Córka Józefa i Marii, siostra Jana, urodzonego w 1925 r. Rodzice bohaterki artykułu poznali się w Danii, wyjechali tam do pracy. Józef Rędzia mieszkał wcześniej w Jamnicy, jego żona Maria pochodziła z Kacówki, koło Dąbrowy Tarnowskiej. Mężczyzna pracował przy krowach, kobieta przy uprawie buraków.

Młodzi wysyłali duże kwoty pieniędzy do Polski, szykując sobie podwaliny na dobry start. Matka ojca Pani Genowefy namawiała małżeństwo do powrotu do kraju. Ona sama z córkami nigdy tu nie powróciła. Gdy w końcu Rędziowie zdecydowali się na przyjazd do Polski, okazało się, że oszczędności ich życia były warte tyle „co kilka jajek”. Galopująca inflacja w owym czasie i obowiązek przekazywania pieniędzy „na odbudowę państwa polskiego po I wojnie światowej” spowodowały, że młodzi pozostali praktycznie z niczym. Kupili gospodarstwo w poznańskim Parzynowie, ojciec handlował końmi i niezbyt lubił rolę gospodarza. Koniec końców, sprzedali gospodarkę i przenieśli się do Grębowa, gdzie mieszkała rodzina ojca Pani Gieni. Ich sytuacja materialna nie była najlepsza, dlatego Józef Rędzia zdecydował się na wyjazd do pracy do Francji w 1927 r. Nigdy już do kraju nie wrócił, zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach, nawet poszukiwania przez Polski Czerwony Krzyż nic nie dały.

Odtąd Maria Rędzia była zdana na siebie, musiała sama wychować i wyżywić dwoje dzieci. Pracowała ciężko w piekarni za parę groszy. Wstawała wcześnie rano, by zmywać po pieczeniu chleba. Mała Gienia była na służbie u ciotki, której za wikt i opierunek matka płaciła niemal wszystko to, co zarobiła w piekarni. Jej opiekunowie nie chcieli pozwolić, by dziewczynka poszła do szkoły, ale szczęśliwie nauczyciel o nazwisku Weresz powiedział, że zrobi wszystko, by rozpoczęła edukację. Pogodzenie ciężkiej pracy w gospodarstwie, nauka i codzienne obowiązki, było bardzo trudne. Wstawałam o piątej, mełłam w żarnach, karmiłam zwierzęta, poiłam krowy przed szkołą, a potem na lekcje - mówi bohaterka naszego artykułu. W poniedziałki i czwartki była wywózka drzewa z lasu, wtedy o lekcjach mogłam pomarzyć - dodaje. W lesie należało drewno załadować, a potem porąbać je po przywiezieniu. Późnym wieczorem obowiązkowo darcie pierza. Na naukę nie było ani siły, ani czasu. W efekcie, dziewczyna ukończyła cztery klasy szkoły podstawowej w Krawcach. Tak wyglądało życie kilkunastoletniej Gieni. Zawsze będę pamiętać minę, przerażenie i płacz mojego czteroletniego (!) brata, któremu rozkazano wypasać krowy. Szedł z płaczem przez wieś, po dotarciu na pastwisko uspokoił się i obserwował zwierzęta, nie do końca mając świadomość, co się dzieje. Czy możemy sobie dziś wyobrazić czterolatka, któremu powierzono takie zadanie? Raczej nie.

Praca u ciotki to gorzkie wspomnienie, mnóstwo obowiązków, złe traktowanie, brak szacunku i rosnące wymagania. Gienia znosiła to z trudem, ale była dzielna, wiedziała, że mama została sama i robi wszystko, by wiązać koniec z końcem.

Jako nastolatka powróciła do domu i rozpoczęła pracę u dziedzica Dolańskiego we dworze. Tam żyło się znacznie lepiej, praca wśród młodych ludzi, lepsze warunki - tak można podsumować ten okres.

1 września 1939 r. Genowefa Dul będzie pamiętać do końca życia. Spacerowała po Grębowie, gdy nagle samolot zrzucił bombę w pobliżu stacji, był krzyk i panika.

Odtąd zmieniło się wszystko... W 1941 r. dziewiętnastoletnia Gienia została zabrana na roboty do Bawarii, co przyjęła z obojętnością, gotowa na to, co przyniesie los. Do Niemiec wyjechało z nią troje znajomych ze wsi, w tym jej przyszły mąż Jan. Grupa Polaków była bardzo pracowita i dobrze radziła sobie w gospodarstwie. Kobietę ulokowano u Niemca, którego czterech synów walczyło na wojnie. Genowefa zajmowała się krowami i wykonywała obowiązki gospodyni, jej wybranek serca Jan Dul równie ciężko pracował na gospodarce.

Rok 1943 to ogromna zmiana w życiu pary, na świat przychodzi ich córka Krystyna. Młodzi w Niemczech zostali do wyzwolenia, do Grębowa wrócili w 1945 r. Tam, rodzina i znajomi rozważali wyjazd na tzw. „ziemie odzyskane”, by zająć gospodarstwo i zacząć nowe, lepsze życie.

Genowefa i Jan zdecydowali się na wyjazd wraz z pierwszą grupą osadników, którzy na stację kolejową do Sławna zawitali na początku września 1945 r. Początkowo Grębowiacy mieli udać się do Słowina, ale okazało się, że są tam wciąż „Ruscy”, dlatego też ostatecznie przyjechali do Malechowa.

Młodzi wraz z córką Krysią zajęli gospodarstwo położone naprzeciwko kościoła (tzw. agronomówkę). Na wiosnę 1946 r. przyjechała do nich matka Gieni - Maria oraz jej brat Jan. Jakiś czas mieszkały z nimi jeszcze dwie starsze Niemki.

W 1951 r. Państwo Dul zakupili większe gospodarstwo w Malechówku i wyprowadzili się z Malechowa. W tym roku urodziła się ich druga córka Maria, w 1955 r. na świat przyszedł syn Józef. Małżeństwo z trójką dzieci powoli rozbudowywało swoje gospodarstwo, zaczęli od 10 ha, które rozrosły się do 15. Sukcesywnie dokupowali maszyny i sprzęt. Hodowali świnie, krowy, drób. Często po całym dniu pracy na polu, przygotowaniu posiłków w międzyczasie, nakarmieniu zwierząt, w nocy robiłam pranie, piekłam chleb. Niejednokrotnie spałam kilka godzin - mówi. W 1963 r. za mąż wyszła córka Krystyna. Odtąd Dulowie prowadzili gospodarstwo razem z córką i zięciem.

Rok 1968 to trudny okres dla Pani Genowefy, w czerwcu umiera nagle jej matka, w lipcu odchodzi jej mąż po długotrwałej chorobie nowotworowej. Kobieta zostaje sama z siedemnastoletnią córką i trzynastoletnim synem. Pracuje ponad siły, pomaga jej najstarsza córka z zięciem.

Jest typem osoby dokładnej, bardzo pracowitej, niezależnej. Zawsze brała życie takie, jakie było. Daleka jest od narzekania czy też użalania się nad swoim losem. Bardzo ciepła, sympatyczna, dobrze zorganizowana. Taka była całe życie i taka pozostała.

Z dawnych lat z sentymentem wspomina sąsiedzkie relacje, pomoc przy żniwach, wykopkach i pracach w polu, podczas których sąsiedzi pomagali sobie wzajemnie, a potem chodziło się na „odrobek”. W niedzielę kobiety przychodziły do siebie porozmawiać z „kawałkiem ciasta”. Mężczyźni grali w karty bądź też „politykowali”. Bez komórek, bez wcześniejszego anonsowania się, żyli wolniej, ciężko pracowali, ale mieli czas na rozmowę, na wzajemną pomoc, byli wobec siebie życzliwi. Nasza Jubilatka lubiła takie życie.

W 2001 r. Genowefa Dul przeniosła się do córki Marii do Malechowa, gdzie mieszka do dziś. Ta dziarska seniorka jest „podporą” malechowskiego Kościoła. Dumą Pani Genowefy jest jej rodzina, doczekała się pięciorga wnuków oraz siedmiorga prawnuków. Ostatni okres był dla niej trudny, nasiliły się problemy z sercem, Pani Gienia przeszła dwa zawały (!).

Mimo to jest sprawną, niezależną kobietą, choć musiała zrezygnować ze spacerów nordic walking z kijkami, co praktykowała jeszcze dwa lata temu (!). Troszkę bardziej się oszczędza. Każdego dnia wstaje z energią, cieszy się każdą chwilą spędzoną z bliskimi, dużo się modli, swoje zdrowie powierza Opatrzności. Lubi oglądać telewizję, bez problemu czyta, w szczególności książki religijne, a z książeczką do modlitwy niemal się nie rozstaje. A przecież właśnie skończyła 100 lat (!). Jej znakiem szczególnym jest uśmiech, a przymioty, które najlepiej ją opisują – zdaniem jej najbliższych - to dbałość o porządek i precyzja. Ciasta, których zapachy unosiły się w domu w Malechówku wnuki Pani Genowefy pamiętają doskonale do dziś. Jej wiek to dla niej nic szczególnego. Taka jest najstarsza mieszkanka Malechowa. Uśmiechnięta, prostolinijna, skromna, bije od niej niespotykane ciepło. Recepta na długowieczność jej zdaniem? Pogoda ducha, dużo życzliwości i branie życia takiego, jakim jest.

Facebook X

Wyświetlania: 409

Zobacz również