Historia Czesławy Samiec - mieszkanki Malechowa

Po długiej przerwie wracamy z opowieściami dotyczącymi naszych sędziwych seniorów, którym dane było dożyć pięknego wieku.
Dziś wracamy z historią mieszkanki Malechowa - Pani Czesławy Samiec, która Jubileusz 90-tych urodzin obchodziła 24 października 2020 r.
Ta pogodna i uśmiechnięta Malechowianka z entuzjazmem w głosie, ale też niejednokrotnie ze wzruszeniem, opowiada o swojej młodości, trudnych latach powojennych oraz jej życiu w gminie Malechowo.
Czesława Samiec, z domu Chruszczewska, urodziła się 24 października 1930 r. w miejscowości Kąty na Wołyniu. Ona, jej rodzice Tomasz i Bronisława wraz z siódemką rodzeństwa mieszkali we wsi o nazwie Drygany. Żyli z małego gospodarstwa, uprawiali ziemię i mieli inwentarz żywy. Mała Czesia wraz z rodzeństwem: Ireną, Wandą, Zofią, Marią, Tadeuszem, Stanisławem i Henrykiem mieli dużo obowiązków. Pomagali w pracach gospodarskich, choć Pani Czesława wspomina również zabawy na świeżym powietrzu z koleżanką. Życie do łatwych nie należało, żyli skromnie.
Zdaniem bohaterki artykułu środowisko, w którym żyła była zróżnicowane. Zawsze znalazł się ktoś, kto był nieprzychylnie nastawiony, co było regułą zarówno wśród Polaków, jak i Ukraińców.
Wspomnienie naszej seniorki odnośnie relacji polsko-ukraińskich jest jednak gorzkie. Od lat najeżdżali nasz dom, robili nocne napady, dało się wyczuć, że jesteśmy tam niemile widziani - dodaje. Pani Czesława pamięta jak w nocy, ona i jej rodzeństwo zbudzone przez rodziców chowało się w schowkach, w piwnicy. Zawsze towarzyszył im niepokój, do dziś pamięta skrzypiącą podłogę.
Byli jednak dobrzy ludzie, którzy pewnego razu ostrzegli rodzinę Chruszczewskich o planowanym napadzie. Dzięki temu rodzice pozostawili dzieci w kopcu na ziemniaki na pobliskim polu, przykryte od stóp do głów ziemniakami i zamaskowane roślinami. Bronisława i Tomasz skryli się tej nocy w lesie, z oddali obserwując płonący dom i zabudowania. Nad ranem, po ich powrocie do gospodarstwa okazało się, że żadne z dzieci pozostawionych w kopcu, nie ucierpiało. Rodzina, mimo że straciła dach nad głową, była cała i zdrowa. Ujadania psów przed zbliżającą się bandą nacjonalistów ukraińskich nie zapomnę nigdy - wspomina seniorka.
Wobec powagi sytuacji, jedynym wyjściem była ucieczka. Udali się do Kątów, a tam gromadziło się mnóstwo ludzi, całe rodziny, które doświadczyły agresji ze strony band UPA. Stamtąd rodzina udała się do Szumska, a następnie do Krzemieńca.
Dziesięcioosobowa rodzina wyjechała następnie do Grudziądza, a był to kolejny punkt na mapie rodziny Chruszczewskich, poszukującej swojego miejsca na ziemi. Rodzice z bratem pracowali w cukrowni. Cukier, który udało się im zdobyć, pozwalał przeżyć w tej trudnej sytuacji. Po tym krótkim epizodzie Czesia i jej bliscy udali się do Serocka, koło Bydgoszczy, gdzie mieszkał brat Bronisławy Chruszczewskiej.
W tym czasie, ojciec Tomasz wyjechał na tzw. „ziemie odzyskane” w poszukiwaniu gospodarstwa do zasiedlenia. Po powrocie oznajmił, że znalazł takowe i odtąd rodzina rozpoczęła nowy rozdział, zajmując dom w Gorzycy. Na zachód przyjechali wszyscy - rodzice wraz z ośmiorgiem dzieci.
Mieli tu małe gospodarstwo, które uprawiali. Każdy musiał nauczyć się żyć na nowo, w nowym świecie, otoczony nieznajomymi ludźmi, poczucie bezpieczeństwa wróciło po wielu latach - wspomina dziś Pani Czesława.
Swojego wybranka, bohaterka naszego artykułu poznała w Gorzycy. Czesław Samiec pochodził z Serocka i od razu zauroczył nastoletnią Czesię. Walczył na wojnie i w wyniku ostrzału został ranny w nogę, którą mu amputowano. Nosił protezę, a mimo to był sprawny i bardzo pracowity.
Młodzi pobrali się, mimo sprzeciwu rodziców. Dla przyszłych teściów, Pani Czesia wydawała się być osobą zbyt mało majętną. Jej rodzicom z kolei, wybranek córki również nie przypadł do gustu.
Uczucie jednak było silniejsze, gdyż młodzi, wbrew woli rodziców, postanowili się pobrać. Udali się na pociąg do Wiekowa - to Pani Czesława podkreśla - i dotarli do Sławna. To tu, w „dużym” kościele powiedzieli sobie sakramentalne tak. W ten sposób Czesława poślubiła Czesława.
Młody żonkoś miał świetny fach w ręku, był cenionym krawcem. Obszywał całą wieś i pół gminy - można by rzec. Spod jego ręki wychodziły futra, garnitury, garsonki, a nawet ciężkie, wojskowe spodnie. Dzięki temu rodzina miała całkiem solidne dochody, Pani Czesława nauczyła się szyć przy mężu i asystowała mu dzielnie w kolejnych krawieckich zadaniach.
Urodziła im się piątka dzieci: Kazimierz (1952 r.), Edward (1954 r.), Tadeusz (1955 r.), Jan (1961 r.), Maria (1966 r.). W latach 60-tych młodzi postanowili kupić własny dom i wyprowadzili się z Gorzycy do Malechowa. Pan Czesław pracował w SKR-ze, jego żona zajmowała się domem, dziećmi i gospodarką. Dodatkowym źródłem dochodu były wciąż usługi krawieckie. - To tu w Malechowie, okradli nas - dodaje nasza Jubilatka. Z pomieszczenia krawieckiego zniknęły futra, garnitury, inne elementy garderoby, materiały i akcesoria. Była to kolejna gorzka lekcja.
Państwo Samiec nigdy nie bali się pracy, całe życie inwestowali w gospodarstwo. Z czasem konie zastąpił traktor, dokupywali nowe maszyny, modernizowali istniejące budynki. Życie nie było łatwe, ale malechowski epizod to czas, w którym rodzina prosperowała dobrze, jak na tamte czasy.
Z mężem stanowili zgrane, zgodne małżeństwo. Decyzji o małżeństwie Pani Czesława nie żałowała nigdy. W 1982 r. umiera Czesław Samiec, po długotrwałej chorobie. Przez 5 lat zmagał się z guzem mózgu, zaczął tracić wzrok. Po udanej operacji, było mu dane żyć jeszcze kilka lat.
Czesława Samiec z Malechowa doczekała się 21 wnucząt i 30 prawnucząt, dwoje kolejnych jest „w drodze”. Jej życie to ciężka praca, ale też dużo dobrych wspomnień. Wychowała pięcioro dzieci, pracowała na gospodarce, jeździła do lasu i wyrabiała drewno. Mimo wszystko jest bardzo pogodną i zadbaną seniorką. Z jej twarzy promieniuje pozytywna aura. Wszystko dobrze. Nie mogę narzekać, bo dlaczego miałabym to robić – odpowiada na pytanie dotyczące jej samopoczucia.
W przeszłości przeszła dwa zawały, a jej pogodnego nastawienia mógłby pozazdrościć niejeden z nas. Niekiedy, gdy pojawiają się promienie słońca, wychodzi na spacer przed dom. Chce być potrzebna i zdarza się jej jeszcze pomagać córce w przygotowaniu posiłków.
Życie kiedyś było inne, trzeba było się bardzo napracować, dzieci były inne, bardziej posłuszne, niewymagające tyle atencji - dodaje. Często zdarza się jej grać z prawnuczką w gry, czy też bawić się samochodzikami z prawnukami. Cieszy się z każdego dnia, który może przeżyć otoczona opieką córki Marii i zięcia, z którymi mieszka od lat.