Historia Pani Wandy Jaruga, 103-letniej mieszkanki Zalesia

3 maja br. mieszkanka naszej gminy obchodziła 103 urodziny. Ciężko pewnie uwierzyć w to niejednemu z nas… Dożyć tak pięknego wieku, przeżyć dwie wojny światowe, być świadkiem ważnych wydarzeń historycznych i politycznych, a teraz funkcjonować w obliczu pandemii… Pani Wandzie Jaruga z Zalesia, która może pochwalić się doskonałą kondycją i pamięcią, pozazdrościć można jednego - pozytywnego nastawienia do życia.
Na pytanie o to jak minęło jej życie, odpowiada krótko: „Bardzo szybko”.
Pani Wanda z domu Radzikowska, córka Jana i Marii, urodziła się 3 maja 1917 r. w Górowie (dawna Gmina Grzybowica, powiat Włodzimierz, województwo wołyńskie). Mała Wanda wychowała się na wsi, rodzice prowadzili gospodarstwo. Nigdy nie nudziła się wśród ośmiorga rodzeństwa - czterech braci i czterech sióstr (Jadwiga, Aniela, Władysław, Regina, Czesław, Florian, Mieczysław, Danuta). Bohaterka naszego artykułu z sentymentem wspomina dzieciństwo. Ukończyła cztery klasy szkoły podstawowej w Górowie, po lekcjach pomagała w pracach gospodarskich. Pani Wanda poznała swojego męża - Ignacego na zabawie tanecznej. Po kilku miesiącach znajomości - w roku 1935 Wanda i Ignacy pobrali się w kościele w Zabłoćcach. Przed wybuchem II wojny światowej urodziło im się dwóch synów: Tadeusz i Jerzy.
Rok 1943 to wydarzenie, które na zawsze zmieniło życie Pani Wandy. Pewnego lipcowego dnia Górów został zaatakowany przez oddziały UPA. Teść Wandy zaalarmował rodzinę o tym, że zbliżają się Ukraińcy w pobliskiej wsi, mordując polskie rodziny. Jej mąż powiedział tylko: „Uciekamy”. Pani Wanda ze łzami w oczach wspomina, że chwyciła za rękę niespełna czteroletniego syna, przy piersi tuliła czteromiesięczne niemowlę i zdążyła zabrać ze sobą jedynie wiadro z chlebem dla dzieci. Z dala od domu, spędzili w zbożu 3 dni, ukrywając się przed ukraińskimi banderowcami. Tej tragicznej nocy Pani Wanda straciła rodziców, teściów, siostrę Danutę i Anielę. Później okazało się, że zabito także ukrywającego się w zaroślach jej brata Floriana.
Tak wydarzenia dotyczące rzezi Polaków na Wołyniu przedstawiono w raporcie Armii Krajowej: „11 lipca 1943 r. - wieś Górów, [...] jedna z pierwszych kolonii od Bugu, otoczona przez 70 wsi ukraińskich. Ogólny stan ludności 530 ludzi, w tym 480 Polaków, w ciągu godziny banda licząca około 100 ludzi opanowała 160 gospodarstw. Spośród 480 Polaków ocalało około 70 osób, reszta została wymordowana, domy spalone”. Górów w nocy został otoczony przez upowców i Ukraińców z okolicznych wsi: m.in. Iwanicz, Bielicz, Myszkowa. Każdy dom był atakowany przez grupy Ukraińców, wśród których tylko mała część była uzbrojona w broń palną. Do wnętrza domów wrzucano granaty, mordowano siekierami, widłami i innymi ostrymi narzędziami. Lżej ranni, którzy zdołali uciec, kierowali się do sąsiedniego powiatu sokalskiego. Po południu okoliczni chłopi ukraińscy przystąpili do rabunku inwentarza żywego i wszelakiego dobra. Po napadzie wieś została spalona. Po tych straszliwych przeżyciach, rodzina Jarugów dostała się do Sokala. Później często zmieniali miejsce zamieszkania, po prostu uciekając. Byli m.in. we: Lwowie, Wilnie, Wrocławiu. Pani Wanda została sama z dziećmi, jej mąż został wcielony do armii, po czym trafił na roboty do niemieckiego bauera. Młodej kobiecie w opiece nad dwójką synów pomagali: brat Mieczysław i siostra Regina, podczas gdy ona dorabiała w szpitalu.
Na tzw. ziemie odzyskane rodzina Jarugów trafiła do Łętowa, mieli tu gospodarkę, pracowali dla spółdzielni. Mieszkali też w Domachowie. Na Pomorzu, po wojnie urodziła się trójka dzieci: Kazimierz (nie żyje), Henryk i Alina. W 1967 r. rodzina Jarugów przeniosła się do Janiewic. Tu bohaterka naszego artykułu dożyła emerytury, w 1999 r. zmarł jej ukochany mąż Ignacy.
Pani Wanda mimo tragicznych przeżyć pozostaje uśmiechniętą osobą, która zaraża pozytywną energią. Jak sama mówi, straciła najbliższych, ale musiała być silna, miała małe dzieci, które musiała chronić. Dziś z uśmiechem świętuje 103 urodziny. Dla niej to nic nadzwyczajnego. Nasza jubilatka kocha śpiew i śpiewa pięknie, do dziś nuci pieśni kościelne, uwielbia polskie kolędy. Talent muzyczny odziedziczyła - jak mówi - po swoim dziadku. Pani Wanda wspomina także, że bardzo lubiła uczestniczyć w pierzawkach, podczas których kobiety darły pierze, rozmawiały i umilały czas wspólnym śpiewem. Niejednokrotnie kawalerowie, chcąc zrobić kobietom psikusa, niespodziewanie wpuszczali do izby wróbla, który mieszał pierze i roznosił je w różne miejsca. Zawsze takiemu wieczorowi towarzyszył poczęstunek, a nieraz i tańce.
W opinii Pani Wandy, dawne czasy były zupełnie inne. Trzeba było się napracować, ale relacje międzyludzkie były dużo lepsze, ludzie sobie pomagali, szanowali się i spotykali się częściej. Co tydzień w sobotę odbywały się zabawy. „To były czasy” - mówi.
Pani Wanda jest najstarszą osobą żyjącą w gminie Malechowo. Ta nietuzinkowa, uśmiechnięta kobieta o pogodnym usposobieniu, wprost zaraża uśmiechem. Doczekała się 12 wnucząt, 22 prawnucząt oraz 7 praprawnucząt. Mieszka z synem Henrykiem i synową, jest niezwykle samodzielna. Jej synowa relacjonuje, że teściowa chce być potrzebna, wciąż chce pomagać przy codziennych obowiązkach. Na pytanie jak się czuje odpowiada krótko i z uśmiechem: „Dobrze”. Taka jest Pani Wanda - pogodna i bardzo sympatyczna. Dowcipkuje z synem Henrykiem i zaskakuje poczuciem humoru. Jej optymizm mógłby przyćmić niejednego nastolatka. Tacy mieszkańcy to prawdziwy skarb.